20 grudnia 2023, słońce wzeszło o 7:15, zaszło o 17:16, temperatura ok. 30 stopni, pochmurno
Grenada to niewielka wyspa na Morzu Karaibskim, otoczona jeszcze mniejszymi wyspami: Carriacou, Ronde Island i Małą Martyniką. Wszystkie one tworzą państwo Grenada, które słynie głównie z uprawy gałki muszkatołowej (40% światowej produkcji, pomimo następstw huraganu, który zniszczył 80% upraw) i kakaowców. Poza tym należy do Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, są tam piękne plaże i wodospady, raj dla turystów wszelkiej maści, a szczególnie dla nurków. Poza tym są tam góry porośnięte pierwotnym lasem, żyzna ziemia i mili ludzie, a za niewielkie pieniądze można zostać obywatelem tego kraju. Poza tym wyspa słynie z amerykańskiej inwazji w 1983 roku, o której Clint Eastwood nakręcił agitkę pt. „Heartbreak Ridge” (Wzgórze Złamanych Serc).
Zacumowaliśmy o 8 rano w porcie w stolicy wyspy St. George’s. Miasto liczy wraz z aglomeracją około 35 tysięcy mieszkańców. Ponieważ obiecaliśmy sobie, że nie pojedziemy już na żadne wyprawy po wulkanicznych, górzystych wyspach, więc nie śpiesząc się ruszyliśmy w upalne popołudnie na pieszą wędrówkę (poniżej: nasz statek z lewej, ten z buźką).
Z portu widać było remontowany Fort George, nazwany tak w 1763 roku cześć króla Jerzego III, w roku w którym Brytyjczycy przejęli wyspę od Francuzów. Śliczny widok? Cierpliwości, będzie ładniej.
Po przejściu obok napisu „GRENADA” znaleźliśmy się w dłuuugim centrum handlowym, pełnym niewielkich sklepików z przeznaczonymi dla turystów ciuchami, pamiątkami, kapeluszami, butami, torbami, magnesami na lodówki, lokalną biżuterią i milionem dupereli. Ulica przed centrum handlowym wydawała się ładna, na drzewie obok wejścia zamontowany był głośnik, przez który słychać było śpiew ptaków, a oferujący swoje usługi taksówkarze nie byli zbyt natarczywi.
Ulice miasta wznoszą się dość stromo. Bałam się, że nie dam rady, bo moja posklejana noga mocno dawała mi się we znaki po wędrówkach w poprzednich dniach (ogólnie miałam wrażenie, że te kilogramy metalu, którymi mam poskładaną kość podgrzewają się na skutek upału i powodują ból), ale postanowiłam się nie dawać. Ruszyliśmy pod górę po krzywym chodniku mokrym od deszczu. Pierwsze zaskoczenie: paskudne rynsztoki z zieloną zawiesiną, odrapane fasady domów i bezdomne, pokryte krostami psy wałęsające się między jadącymi wolno samochodami.
Na rynku (?) jest wielki, zadaszony targ. Betonowe, brudne stragany nie zachęcają do kupna czegokolwiek, a już na pewno nie jedzenia, które oprócz przypraw i ciuchów było tam sprzedawane. Oczywiście wszędzie słychać było głośne reggae i to chyba był jedyny miły akcent tego miejsca.
W drodze powrotnej jeszcze spotkaliśmy ubraną w tradycyjny strój dziewczynę
Wróciliśmy do naszego pływającego hotelu z ulgą, wiele godzin przed wypłynięciem z portu, rozkoszując się statkowym porządkiem i sałatką z sosem vinegrette. Pożegnaliśmy Grenadę z ulgą w tropikalnej ulewie. Płyniemy dalej, mając do przebycia 433 mile morskie (802 kilometry), prosto na zachód.